Blog motoryzacyjny jako miejsce, gdzie pasjonaci spotykali pasjonatów, prawdopodobnie stopniowo odchodzi do lamusa. W branżowym internecie coraz rzadziej można spotkać osoby chętne do dzielenia się swoją pasją poprzez regularne pisanie na temat pojazdów (nie tylko samochodowych). Nieliczni zapaleńcy spierają się na interesujące tematy, ale mało kto to czyta. Rozwój mediów społecznościowych silnie przyczynił się do zaniku blogosfery, zwłaszcza tej motoryzacyjnej.
Obecny poziom portali poświęconych motoryzacji również nie napawa optymizmem. Poziom dziennikarstwa internetowego z roku na rok spada - redakcje tnąc koszty przerzucają coraz więcej obowiązków na niedoświadczonych ludzi, przez co o superautach piszą stażyści, a nie fanatycy. W odpowiedzi na to pozycja, jaką dotychczas miał blog motoryzacyjny, powinna się umocnić - solidne teksty dotyczące różnorakich zagadnień z zakresu przemysłu samochodowego tworzone przez osoby o niebagatelnej wiedzy jako reakcja na bylejakość mainstreamowych mediów z pozoru wygląda na dobry i przemyślany plan. Czy jednak w ostatnich latach jakikolwiek blog wyszedł poza stadium hobby i fanowskiego działania? Nie sądzę.
Jest to tym bardziej bolesne, że jeśli już gdziekolwiek ludzie teraz piszą na temat samochodów, to jest to Facebook. Pal licho kiepską możliwość dotarcia do archiwalnych wpisów, ale co zrobimy, jeśli - nie daj boże - Facebook przestanie działać? Historia zna już przykłady mediów społecznościowych, które znienacka umarły. Co wówczas zrobią ci wszyscy naiwni, którzy myśleli, że internet nas przeżyje? Może trzeba już zacząć stopniowo archiwizować ulubione strony na Facebooku, abyśmy mogli do nich wrócić za kilka lat?
Blog motoryzacyjny ma taką przewagę, że istnieje gdzieś obok, nie stanowi części codziennego internetu, którym stał się w ostatnich latach Facebook. Można się zanurzyć w historię dotychczasowych notatek bez jakichkolwiek rozpraszaczy, tak silnie obecnych na portalach społecznościowych. Zakładając fanpage nie mamy możliwości odłączenia go od całej facebookowej infrastruktury, a szkoda - znam kilka osób, które byłyby bardzo zadowolone z takiego rozwiązania.
A co, jeśli receptą na ten zanik pisania o motoryzacji jest większy nacisk ze strony firm? Nie chodzi mi przy tym o wpisy sponsorowane, a o prowadzenie własnych blogów, poświęconych indywidualnemu spojrzeniu na historię świata samochodów. Oczywiście, trzeba w takim wypadku uważać, aby nie przesadzić z autopromocją, jednak umiejętne pisanie na temat konkretnego okresu lub marki może przynieść chęć powrotu do pisania o motoryzacyjnym świecie również przez osoby postronne.
To wszystko to jedno wielkie gdybanie. Prawda jest jedna: blog motoryzacyjny jako element internetowego krajobrazu XXI wieku stopniowo zanika, a przynajmniej zmienia swoją formę. Trudno powiedzieć, jak się to skończy, jednak miejmy nadzieję, że nie oznacza to zupełnego zniknięcia opisywania ukochanych pojazdów. Świat byłby znacznie smutniejszym miejscem, gdyby coś takiego nastąpiło.